HunHan | KaiXing | angst | romans | tragedia | oneshot |
xxxx
Dlaczego tak bardzo zwracamy uwagę na czyny bliskiej nam osoby? Dlaczego analizujemy każdy jej podejrzany ruch zastanawiając się, do czego on prowadzi? Dlaczego w najmniej oczekiwanym momencie musi on tak bardzo boleć i sprawiać, że nasze serce rozlatuje się na milion małych kawałeczków, które ktoś po pewnym czasie wrzuci w kąt pokoju zapominając o nich? Zupełnie tak, jakby były puzzlami z wieloma prawie identycznymi elementami, których nikt nie ma czasu złożyć z powrotem, aby tworzyły jednolitą całość.
Czasami zastanawiałem się również, czym właściwie jest miłość.
Po dłuższym czasie spędzonym na rozmyślaniach dochodziłem do wniosku, że jest cierpieniem. W każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Cierpieniem jest odnalezienie tej jedynej osoby, którą możesz pokochać.
Cierpieniem jest każda kolejna sekunda spędzona bez niej, a czasami również ta wypełniona jej obecnością.
Cierpieniem jest jej smutek.
Cierpieniem jest każde kłamstwo wypowiedziane z jej ust.
Cierpieniem jest świadomość, że osoba, której powierzyłem wszystko, powoli się ode mnie oddala.
A wreszcie...
Największym cierpieniem jest dalsze posiadanie nadziei, która mimo bólu, jaki nam sprawia, jest świadectwem naszej ponurej egzystencji.
Jednakże dzięki temu, przez co przeszedłem nadal wiem, że żyję, a gdzieś tam głęboko we mnie ukryte są ostatnie namiastki dawnego Sehuna. Tego, który zawsze chciał być uśmiechniętym i pogodnym chłopakiem. Ucznia liceum, który mimo wszystkich problemów starał się patrzeć z optymizmem na nadchodzące dni. Który mimo wszelkich trudności nie poddawał się.
Jednak, kiedyś wszystko musi ulec zmianie, prawda?
xxxx
Jednym z moich ulubionych zajęć było obserwowanie ludzi. W chwili obecnej moją uwagę przykuł mężczyzna przechodzący przez zatłoczoną ulicę i kobieta, która rozmawiała przez telefon.
Mężczyzna szedł wolnym, aczkolwiek zdecydowanym krokiem. Sprawiał wrażenie pewnego siebie i zdecydowanego człowieka, który wie czego chce. Pomyślałem, że w stu procentach pasowałby na szefa jakiejś wielkiej oraz znanej firmy. Doskonale poradziłby sobie z presją związaną z zarządzaniem wieloma ludźmi i odpowiedzialnością za ich rodziny. Kobieta natomiast, przystawiła telefon komórkowy do ucha i ze skupieniem słuchała swojego rozmówcy. Na pierwszy rzut oka wydawała się być dominującą, twardo stąpającą po ziemi osobą, lecz ja byłem przekonany, że jest raczej słaba psychicznie i niekoniecznie radziła sobie ze swoimi problemami. Co prawda, perfekcyjnie ukrywała swój prawdziwy charakter pod materiałem drogiego ubrania, jednakże po poświęceniu chwili na dokładniejsze przeanalizowanie jej postawy od razu można było przerwać iluzję, jaką oferowała każdemu, pierwszemu-lepszemu człowiekowi patrzącemu na nią.
Przypominała mi moją rodzicielkę, która od czasu śmierci swojej matki nieustannie udawała, kogoś kim nie była. Najczęściej zakładała maskę obłudy, by móc udawać, że wszystko jest tak jak dawniej. Prawdopodobnie wydawało jej się, że ani ja, ani ojciec nie dostrzeżemy jej problemu, a ona sama dalej będzie mogła wmawiać sobie, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz nikt nie dałby rady żyć w taki sposób na dłuższą metę. Nawet ona. Dlatego też, po pewnym czasie i wielu kłamstwach wypowiedzianych do swojego odbicia lustrzanego, po prostu załamała się. Przestała ukrywać ból, jaki w sobie nosiła, dając upust wszystkim negatywnym emocjom, jakie się w niej kłębiły.
W tamtej chwili wydawało mi się, że nagłe wybuchy płaczu, podkrążone oczy po nieprzespanych nocach i fakt, że oddaliła się od swojej rodziny bardziej niż kiedykolwiek, łączyły się w najgorszy z możliwych stanów rodzicielki.
Niestety, jak to zwykle bywa, pozostawało powiedzenie "zawsze mogło być gorzej".
I było.
Kilka dni później do wszystkiego doszedł jeszcze alkohol, którego matka zaczęła zdecydowanie nadużywać, a ja? Patrzyłem na to wszystko z zawiązanymi rękoma. Nie mogłem zrobić nic, aby przemówić jej do rozsądku. Ojciec również. Wielokrotnie próbował nakłonić ją do udania się na terapię odwykową, jednak - jak to zwykle bywa z osobami uzależnionymi - wszystko skończyło się na niepotrzebnej nikomu, zbyt ostrej wymianie zdań, po której rodziciel zdecydował się podjąć ostateczny krok.
Kazał mojej matce spakować się i w ciągu tygodnia, wyprowadzić z naszego mieszkania. Mimo moich protestów ojciec nie zmienił zdania. Z początku myślałem, że to sygnał ostrzegawczy dla mojej matki i wszystko jest pewnego rodzaju wiadomością dla niej, mówiącą, aby się opamiętała, bo inaczej zatraci siebie jak i swoją rodzinę. Jednakże, gdy ojciec wniósł pozew o rozwód, sprawy przybrały nieco ciemniejsze barwy. Właśnie wtedy zrozumiałem, że moja rodzina rozlatuje się na moich oczach, a ja jestem bezradny i po raz kolejny mogę tylko patrzeć z boku.
Wypuściłem z pomiędzy ust głośne westchnięcie, tym samym zwracając uwagę mojego towarzysza, o którym na moment zapomniałem.
Od zawsze miałem tendencję do zamyślania się. Potrafiłem godzinami siedzieć przy oknie w deszczowy dzień i oddawać się marzeniom, planom na przyszłość bądź zwykłym wspomnieniom. To zdecydowanie one zabierały najwięcej mojego czasu. Wielokrotnie byłem w stanie prześledzić swoje dzieciństwo odkąd tylko byłem malutkim chłopcem. Poprzez pierwsze uczucie, którym darzyłem pewną dziewczynę. Pamiętam, że niezwykły zachwyt wzbudzały we mnie jej...
- Hunah~ - zaczął mój przyjaciel. - Nad czym znowu tak rozmyślasz?
No właśnie, zapomniałem wspomnieć o Luhanie - prawdopodobnie w tej chwili najważniejszej dla mnie osobie.
Lu był dla mnie swoistą przystanią. Taką, która podczas burzy potrafiła ochronić mnie przed wszelkimi piorunami i deszczem. Mimo to, nadal nie wiedział, jakie ma dla mnie znaczenie. Nie miał pojęcia jak bardzo byłem mu wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobił. Nigdy nie powiedziałem mu również o tym, że jedynie przy nim czułem się w pełni bezpiecznie. Lubiłem spędzać z nim czas. Ciepło, jakim emanował często udzielało się i mnie. Han sprawiał, że każdy dzień wydawał się nieco lepszy niż w rzeczywistości. I to właśnie w jego obecności tworzyłem idealną iluzję z idealnym światem, w którym znaleźlibyśmy swoje idealne miejsce. Niepowtarzalne i jedyne, ale jednak na zawsze tylko i wyłącznie nasze.
- O czym myślę? - Zapytałem sam siebie, jednak mimo to, w odpowiedzi Luhan kiwnął lekko głową. Odpowiedź stosunkowo była prosta: o tobie, o nas, o naszej wspólnej przyszłości, w której powinniśmy być nieustannie razem, o wielu chwilach, które będziemy dzielić, o następnych dniach będących dodatkiem do wspólnej historii pełnej pięknych momentów oraz o każdym kolejnym roku świadczącym o tym, jak bardzo jesteśmy dla siebie ważni. Innymi słowy: o wszystkim.
- O niczym. - Odpowiedziałem, ponieważ doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że tak długo jak ja będę Sehunem, a on Luhanem, nigdy nie będzie nas. Mimo to dalej wierzyłem, że kiedyś dostaniemy szansę tak jak wszyscy inni, i właśnie przez to chciałem próbować, niezależnie od tego jak małe szanse miałem.
Chociaż… Miałem w ogóle jakiekolwiek?
xxxx
Siedziałem właśnie razem z Luhanem w moim pokoju i od godziny starałem się skupić na tym, o czym do mnie mówił.
No właśnie, starałem się, lecz nie byłem w stanie odkąd, parę dni temu, zdałem sobie sprawę z uczuć jakimi darzę starszego.
Z początku myślałem, że lubię go nieco bardziej niż zwykłego przyjaciela. Co nie wydawało się być czymś dziwnym z racji tego, że spędzaliśmy ze sobą wiele czasu i mówiliśmy sobie o wszystkich naszych problemach, więc normalnym było to, iż zbliżyliśmy się do siebie. Jednak z czasem każdy dotyk Chińczyka, nawet ten przypadkowy zaczął wywoływać we mnie reakcje, które przy kontakcie z przyjacielem nie powinny mieć miejsca. Często, kiedy Lulu przytulał mnie, ponieważ potrzebował wsparcia, gdyż tęsknił za rodziną bądź było mu ciężko na studiach, ja nie potrafiłem mu pomóc. Właśnie wtedy momentalnie robiło mi się gorąco, ciśnienie przyśpieszało, a serce biło tak, jakbym przed chwilą przebiegł maraton, bądź wbiegł po schodach na sam szczyt Seul Tower.
Dlatego też korepetycje, jakich miał mi udzielać dwa razy w tygodniu zaraz po swoich wykładach przestały być czasem, na który czekałem z niecierpliwością, lecz przysłowiowym spotkaniem z diabłem, jakiego chciałem uniknąć. Jednakże, jak widać, nieskutecznie.
Nie chciałem mówić Lu o moich uczuciach, bo bałem się utraty takiego przyjaciela jak on, ale ja już po prostu nie dawałem rady ukrywać ich przed nim. Za każdym razem, gdy mijaliśmy zakochanych w sobie ludzi, którzy cieszyli się swoją obecnością i byli świadomi swoich uczuć, moje serce pękało. Chciałem, tak jak oni, trzymać Luhana za rękę, chodzić na randki i być kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, ale tak jak każdy bałem się odrzucenia. Co prawda, razem z Lulu przyrzekliśmy mówić sobie o wszystkim i niczego nie ukrywać, jednak nie było to takie proste. A ja nie potrafiłem podjąć jakiejkolwiek decyzji.
- Sehun, słuchasz mnie? - Luhan zapytał z troską w głosie. Po czym widząc, jak przygryzam dolną wargę dodał - Hunah, co się dzieje?
- N..nic - odpowiedziałem i uniosłem głowę znad zeszytu, czego od razu pożałowałem.
Lu wpatrywał się we mnie z nieznanym mi dotąd uczuciem, a ja momentalnie utonąłem w głębi jego czekoladowych tęczówek i zapragnąłem, aby tylko na mnie patrzył takim wzrokiem. Aby tylko mi poświęcał swoją uwagę.
Chciałem móc bez żadnych przeszkód powiedzieć, że Luhan należy do mnie, kocha tylko mnie i że jesteśmy razem szczęśliwi, bardziej aniżeli z kimkolwiek innym. I mimo, iż było to bardzo samolubne z mojej strony, nie potrafiłem zaprzestać kreowania takowych wizji oraz wyobrażania sobie, jak bardzo szczęśliwym człowiekiem byłbym, gdyby była to rzeczywistość.
- Sehun… - Powiedział starszy kładąc rękę na moim ramieniu. Zapewne tym gestem próbował mnie wesprzeć, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak wielki mętlik tworzył w mojej głowie. - Przecież możesz powiedzieć mi o wszystkim. - Oznajmił, po czym ponownie spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zaufania.
Właśnie przez takie gesty sprawiał, że nie byłem w stanie niczego przed nim zataić i automatycznie chciałem wyznać mu wszystkie moje uczucia nie zważając na konsekwencje, które zawsze przychodzą.
- Ja... nie mogę już tego dłużej ukrywać, Luhan. - Powiedziałem czując, jak wszystko, co przed chwilą powstrzymywało mnie od mówienia, zniknęło. Przecież Lulu był moim przyjacielem i nie mógł mnie tak po prostu wyśmiać, prawda? - Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, dobrze?
- Obiecuję, Sehunah. - Powiedział, w dalszym ciągu uważnie mnie obserwując.
- Ja l-lubię cię. Bardziej niż powinienem. I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie musisz odwzajemniać moich uczuć, a ja zachowuję się bardzo samolubnie oczekując miłości od ciebie, ale nie potrafię tego zmienić, Lulu - wyszeptałem ze spuszczoną głową najszybciej, jak mogłem. - Zdaję sobie również sprawę z tego, że to, co zaraz zrobię będzie bardzo egoistycznym posunięciem z mojej strony, jednak czasami trzeba być egoistą, aby zawalczyć o swoje uczucia, nie uważasz Xiao Lu? - Nie traktowałem tego, jak pytanie. Luhan jednak, uznał, że musi coś powiedzieć, więc delikatnie uchylił usta, co od razu wykorzystałem.
Jednym szybkim ruchem przyciągnąłem go bliżej siebie i złączyłem nasze usta w pocałunku. Prawą dłonią chwyciłem Chińczyka za kark wplatając place w jego puszyste włosy. Lewą natomiast ułożyłem na jego biodrze przybliżając go o kolejne kilka centymetrów. Z początku ruchy moich warg były subtelne i bardzo wolne, jednak kilka sekund później nieco przyśpieszyłem delektując się słodkim smakiem miękkich ust Luhana.
Po chwili niższy niepewnie objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą położył na mojej klatce piersiowej, po czym poruszył nieco ustami oddając pocałunek. Ciesząc się, że starszy mnie nie odtrącił przesunąłem językiem po jego górnej wardze. W odpowiedzi na moje nieme pytanie Lulu uchylił nieco usta pozwalając mi zbadać każdy milimetr jego buzi. On sam dołączył się do pieszczoty sprawiając, że nasz pocałunek stał się nieco bardziej chaotyczny.
Gdy powoli zaczynało brakować nam powietrza, skosztowałem jego ust po raz ostatni i z uśmiechem, bardzo powoli odsunąłem się nieco. Niestety, starszy nawet w najmniejszym stopniu nie podzielał mojego entuzjazmu. Wyglądał na bardzo zmieszanego i za wszelką cenę unikał spojrzenia na mnie, przez co poczułem ukłucie w sercu.
- Luhan ja...
- M-muszę już i-iść. Cz-cześć - powiedział wstając. Również podniosłem się z zajmowanego wcześniej krzesła chcąc jakoś go zatrzymać, jednakże chłopak był szybszy i chwilę później zostałem sam z mętlikiem w głowie.
Przez pewien czas wpatrywałem się w zamknięte drzwi. Potem nagle straciłem wszelkie siły i upadłem na kolana, a łzy zaczęły wyznaczać mokre szlaki na moich policzkach. Szkoda tylko, że żaden z nich nie prowadził do Luhana.
Dlaczego mnie zostawił?
xxxx
Chciałem zniknąć.
Zapaść się pod ziemię i stać się niewidocznym dla wszystkich, którzy kiedykolwiek byli dla mnie ważni. Nie widziałem już sensu w ciągłym uśmiechaniu się, patrzeniu na przyszłość z optymizmem i wierzeniu, że ból, jaki towarzyszy mi od niemal tygodnia, odejdzie.
Wiedziałem, że tak nie będzie.
Nie mogło. Przecież dla mnie nie było już żadnej nadziei ani przyszłości. Obie zniknęły bezpowrotnie odkąd tamtego dnia Luhan wyszedł z mojego mieszkania i odrzucił moje uczucia.
Przez te kilka dni nie odezwał się nawet słowem. Zupełnie tak, jakby to, co powiedziałem nie miało żadnego znaczenia. Może rzeczywiście tak było? Może postąpiłem nadzwyczaj głupio nie myśląc wówczas o konsekwencjach i tym samym przez moje zachowanie straciłem najlepszego przyjaciela i jedyną osobę, która w pełni potrafiła mnie zrozumieć i wysłuchać.
Tylko przy Lulu mogłem wziąć kilka głębokich wdechów i w końcu odetchnąć od wszystkiego, co wywoływało niemały ucisk na mojej klatce piersiowej. Czułem się przy nim jak wolny ptak, który pierwszy raz od dawna może w pełni rozwinąć skrzydła ze świadomością, iż ma dokąd wrócić i, że zawsze ktoś będzie czekał na niego niezależnie od tego jak bardzo oddali się od swojej klatki. Jednak teraz, mijałem właśnie ostateczną granicę, która oddzieli mnie od mojej przystani.
I już nigdy nie zobaczę jej majaczącej się na linii horyzontu.
Już nigdy nie poczuję się jak w prawdziwym domu.
Tylko jak długo musiałem jeszcze cierpieć?
xxxx
Mówili, że czas leczy rany…
Jednak dla mnie czas to jedynie ulotne chwile, które przeminą niepostrzeżenie, a następnie znikną z naszej pamięci.
A rany… Rany są nieodzowną częścią mnie odkąd tylko pamiętam.
Dlatego wszystkie słowa wsparcia, jakie Chanyeol i Jongin codziennie kierowali w moją stronę, wydawały mi się po prostu śmieszne. Byli święcie przekonani, że w końcu zapomnę o Luhanie, zakocham się w kimś innym i będę z nim szczęśliwy. Jednak nie wiedzieli o tym, że w dalszym ciągu wieczory spędzałem na patrzeniu się w ekran telefonu i wyczekiwaniu, aż pojawi się na nim imię Chińczyka, który osiemnaście dni temu pozwolił rozpaść się mojemu sercu na miliony małych kawałków, tworząc kolejną nieuleczalną ranę.
Nie mogli o tym wiedzieć, bo nieustannie udawałem, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Pozwalałem im wierzyć, że zapominam.
Nie było to proste, jednak po czasie i wielu wymuszonych uśmiechach udało mi zdobyć trochę wolnej przestrzeni i spokoju podczas pobytu w szkole, tym samym ułatwiając sobie codzienne przyodziewanie maski mającej na celu ukrycie moich prawdziwych uczuć.
Właściwie można powiedzieć, że wówczas popadłem w pewnego rodzaju przymusową rutynę…
Wstać, ubrać się i unikać ojca bądź zwyczajnie cieszyć się ciszą i jego nieobecnością spowodowaną ucieczką od przytłaczającej atmosfery, panującej w naszym domu.
Od zawsze robił to, czego ja nie potrafiłem.
Unikał problemów i zapominał o nich.
Następnie w szkole, jak zwykle stroniłem od wszystkich uczniów, a towarzystwo Parka i Kima, starałem się rozświetlić nieszczerym uśmiechem.
Oczywiście, nie czułem się z tym dobrze. Nie chciałem również okłamywać moich przyjaciół, jednak swoje zachowanie tłumaczyłem w najprostszy sposób: tak było mi łatwiej.
Łatwiej nie myśleć o zmartwieniach.
O Luhanie…
Łatwiej zapomnieć.
I właściwie nie miałem racji, lecz nie mogłem odsunąć od siebie przekonania, że oboje robią to z poczucia obowiązku; tylko dlatego, iż byli najbliższymi dla mnie osobami, musieli się nade mną litować.
A ja nienawidziłem litości.
Sądziłem, że jeżeli ktoś się o ciebie martwi, wypowiada tym samym nieme stwierdzenie w twoją stronę:
„Jesteś żałosny”
Czy to zdanie definiowało i mnie?
xxxx
Siedząc pośród tłumu doszedłem do wniosku, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Tylko wyglądamy inaczej. I nawet jeżeli staralibyśmy się to ukryć, nie jesteśmy w stanie.
Każdy człowiek boi się odrzucenia, nie chce być tym jedynym – samotnym, pośród wielu pozostałych – szczęśliwych. Dlatego właśnie wszyscy stajemy się identycznymi, bo gdy tacy będziemy, nigdy nie zostaniemy odrzuceni ze względu na naszą inność.
Wtopimy się w bezbarwny ocean podobieństw.
Może tak byłoby prościej?
Podążać zgodnie z wolą fal i jedynie przez krótki moment mieć okazję do zbratania się z piaskiem symbolizującym coś, co dawno porzuciliśmy…
Naszą unikatowość, a zarazem najszybszą drogę do ostrych kłów marnych podróbek ludzi.
Kiedyś mogłem powiedzieć, że byłem jednym z nielicznych. Kolorową indywidualnością. Osobą, która trzymała się na uboczu, jednocześnie śmiało wyrażającą swoją opinię. A teraz?
Teraz stawałem się jedną z bezbarwnych kropel wody, tworzących ocean.
Siedziałem przy stole, z kolejnym kolorowym drinkiem w ręce i zatapiałem swoje dotychczasowe 'ja', pozwalając wyłonić się nowemu, dużo gorszemu.
Identycznemu…
Jednak bardziej szczęśliwemu, prawda?
xxxx
Piłem, żeby zapomnieć. Żeby w końcu poczuć ulgę i przestać cierpieć. Czułem, że jeżeli kolejne godziny będę spędzał w domu, użalając się nad sobą, zwariuję. Szukałem też ukojenia w alkoholu, głośniej, klubowej muzyce i woni spoconych ciał tańczących na parkiecie.
I poniekąd od kilku dni miałem to, czego chciałem.
Błogi spokój i samą przyjemność towarzyszącą upojeniu alkoholowemu.
Jednak jeden zwykły sms i siedem słów były w stanie zburzyć moją wyimaginowaną rzeczywistość, w której nie byłem Oh Sehunem, tylko zwykłym dzieciakiem wydającym masę pieniędzy na imprezach.
"Spotkajmy się za godzinę. Tam, gdzie zawsze."
W dalszym ciągu doskonale pamiętam te słowa. Wtedy były one pewnego rodzaju punktem zwrotnym w moim życiu, po którym nic nie było takie same, a moje prawdziwe cierpienie miało dopiero się zacząć.
Jak w amoku wstałem i odszedłem od stołu, trzymając telefon z otwartą wiadomością w trzęsącej się dłoni. W tamtej chwili, moim celem były drzwi wyjściowe, do których zmierzałem szybkim krokiem, ignorując nawoływania Chanyeola, Jongina i jego chłopaka Yixinga. Nie miała dla mnie również znaczenia liczba ludzi przewróconych podczas mojego pędu; liczył się tylko Luhan i szybkie dotarcie na miejsce.
Jednak właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu, sekundy wydawały się być nieskończonością, minuty darem od Boga, a godziny - czymś, co sprawiało wrażenie na tyle odległego, że wątpliwe było, iż kiedykolwiek nadejdzie. Przez co wydawało mi się, że byłem jedynie marionetką poddaną woli czasu, której zdanie juz dawno przestało się liczyć.
Dopiero, gdy ujrzałem blondyna wszystko wydawało się odmienione, a ja poczułem, jakby w jednej sekundzie zawarte były miliony lat. A w uścisku jakim go obdarzyłem - cały mój świat i to, co było dla mnie najważniejsze.
- Tęskniłem - wyszeptałem drżącym głosem wprost w jego obojczyk. Luhan natomiast delikatnie położył dłonie na moich ramionach i odepchnął mnie nieco, przez co wpatrywałem się w niego z szeroko otwartymi oczami. Nie tak to miało wyglądać.
Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo się zmienił. W jego oczach zniknęły dawniej goszczące przy każdym naszym spotkaniu, iskierki szczęścia, a uśmiech, jaki posłał mi parę chwil później nawet ich nie sięgnął. Nie wyglądał, jak Luhan, którego znałem. Właściwie to wydawał się być zupełnie innym człowiekiem, jednak nadal zajmował w moim sercu kluczowe miejsce, o czym świadczyło przyspieszone bicie serce i ogromna radość z tego, że go widziałem.
- Sehun, musimy porozmawiać
- O.. O czym?
- Dobrze wiesz, że sytuacja między nami trochę się pokomplikowała - zaczął i równocześnie utwierdził mnie, że ta rozmowa nie mogła należeć do przyjemnych. Jednak wolałem mieć to za sobą. - Sehunah, ja... Wiem, że chciałbyś, abym powiedział, że możemy być razem, że stworzymy jedną z tych par, które są słodkie aż do przesady i że będziemy razem bardzo szczęśliwi, ale...
- Oczywiście, zawsze musi być jakieś 'ale' - mruknąłem pod nosem lekko ironicznie próbując jakoś zamaskować zbierające się w moich oczach łzy. Wiedziałem, że w końcu nadejdzie czas na słabości, ale jeszcze nie teraz.
- Sehun powiem to wprost. Nie możemy być razem i nie będziemy. Powodów jest wiele i może kiedyś je poznasz. Jednak teraz mogę cię zapewnić, że jeszcze znajdziesz kogoś, kto zaintryguje cię bardziej ode mnie. Osobę, przy której zapragniesz spędzać całe dnie i nigdy nie będziesz miał jej dość, aż w końcu zdasz sobie sprawę z tego, że to ta jedyna. Poznasz co to prawdziwa miłość, a o mnie zapomnisz...
- Ja… Ja nie mógłbym o tobie zapomnieć - przerwałem pewien swojego, jednak Chińczyk kontynuował:
Jestem jedynie mniej ważnym epizodem w twoim życiu, o którym nie warto pamiętać, bo nigdy nie należał do ciebie. - Oznajmił po czym wziął jeden z głębszych oddechów. - A coś, co nie było od samego początku twoje, Sehun - nigdy nie zostanie z tobą do końca i dlatego nie powinieneś się przywiązywać, bo zawsze zostaniesz zraniony dlatego, że był już ktoś przed tobą. I to właśnie ta osoba objęła twój obiekt pożądania w posiadanie zabraniając tobie jakiegokolwiek ruchu...
- Lu, nie rozumiem… Masz kogoś?
- Nie, Sehunnie – odrzekł z lekko zauważalnym uśmiechem – Nie pytaj o to już nigdy więcej. Przyjdzie odpowiedni czas, kiedy wszystko zrozumiesz, jednak jeszcze nie teraz. Na razie możemy jedynie wrócić do tego, co było wcześniej, uznając, że żadne z tych wydarzeń nie miało miejsca.
Od razu wiedziałem, o co mu chodziło.
Zgodziłem się. Tylko dlatego, że to oznaczało możliwość spędzenia z Luhanem kolejnych kilku chwil, na które tyle czekałem.
A poza tym, przecież miłość wymaga poświęceń, czyż nie?
xxxx
Relacje ludzi zmieniają się. Raz jest dobrze, pary nie widzą świata poza sobą, a już po chwili nie mogą na siebie patrzeć, bo kieruje nimi złość na drugą osobę. Ignorują się, obrażają, a mimo to, po kolejnych kilku minutach wpadają sobie w ramiona, obsypując się czułymi słówkami i wyznaniami wiecznej miłości.
Czasami ich humor zależy też od zwykłej pogody..
Podczas deszczowego dnia mającego miejsce gdzieś w chłodnej jesieni, chodzą przybici i nie wyobrażają sobie możliwości rozmowy z kimkolwiek. Zupełnie tak, jakby obwiniali innych za swoje własne zachowanie, bo nie są w stanie dostrzec błędów, jakie popełniają. Z kolei podczas upalnego lata, miłośnicy wakacji skaczą radośnie, żartują dookoła nie zwracając uwagi na nic innego i zachowują się jak kompletni debile.
Właściwie, nawet teraz nie wiem, czy to dobrze, że moja relacja z Luhanem nigdy w żadnym stopniu nie przypominała tej między innymi ludźmi.
Prędzej można było porównać nas do kwitnących liści na drzewie, które podczas wiosny rozwijały swoje uczucia; w trakcie lata – wyznały je sobie, a wraz z nadejściem tegorocznej jesieni wszystko stało się szare i zamarło, mimo iż wcześniejsze słowa i wyznania wciąż żyją.
Dlatego też zima stawiała w naszym kierunku wiele nieścisłości i pytań, których odpowiedzi woleliśmy nigdy nie znać.
Wystarczały nam nasze krótkie spotkania, podczas których siedzieliśmy na jednej z ławek usytuowanych w niedużym, zapomnianym przez wielu, parku. I nawet pomimo braku częstej wymiany zdań, napawaliśmy się swoją obecnością zupełnie tak, jakby była to najdroższa rzecz na świecie.
Lub po prostu Luhan udawał na tyle dobrze, że za każdym razem ulegałem jego urokowi i wierzyłem w każde jego słowo niczym zakochany do granic możliwości szczeniak niewiedzący nic o życiu.
Jednak... Najbardziej w pamięć zapadło mi pytanie, które wypłynęło z ust Luhana pewnego zaskakująco ciepłego dnia, kiedy siedzieliśmy na małej polance pośrodku lasu.
- Sehun... Zastanawiałeś się kiedyś, co jest po śmierci?
- Nie - odpowiedziałem, a po chwili namysłu dodałem - musi być przyjemna skoro tyle ludzi popełnia samobójstwa, nie uważasz? Jednak nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego.
- Dlaczego? - Zapytał zaciekawiony, a silny wiatr zarzucił na jego twarz jasne blond włosy, zakrywając jednocześnie czekoladowe oczy przykryte mgłą zamyślenia.
- Bo tacy ludzie boją się tego, co spotyka ich na tym świecie, wiec uciekają do innego myśląc, że tam będzie im lepiej. A ja po prostu przyzwyczaiłem się do cierpienia, jakie tutaj odczuwam i, jak na razie, nie mam zamiaru zapoznawać się z nowym...
Tamtego dnia Luhan nie powiedział już nic więcej. Milczał, a jego twarz została ukryta pod przygnębiającą maską smutku, która pozostała tam już na zawsze, zabierając prawdziwy uśmiech, który tak bardzo uwielbiałem, a już nigdy więcej nie było dane mi go zobaczyć. I może właśnie dopiero tamtego dnia poznałem jedną z odsłon prawdziwego Luhana, którego jedyną przyjaciółką pozostała rozpacz oraz szereg kłamstw, które dopiero miały pokazać mi drogę do bolesnej prawdy.
Może jednak, gdzieś w głębi serca, byłem ciekawy tego innego świata?
xxxx
Kłamstwa.
Czym właściwie były?
Prawdę powiedziawszy, od zawsze kojarzyły mi się z ogniem mogącym palić mosty między ludźmi, którzy kiedykolwiek zamienili ze sobą choć jedno słowo. Niszczyły jakiekolwiek związki i przyjaźnie poprzez rujnowanie zaufania, które w takich relacjach było podstawą.
Były też czymś, co w moim mniemaniu nigdy nie powinno istnieć ani w przyjaźni, ani w miłości, ani nawet w zwykłej znajomości. Dlatego też wykluczałem je z listy sposobów na komunikowanie się z innymi przez co dość często byłem raniony, bo wierzyłem, że jeżeli ja starałem się mówić jedynie prawdę to ludzie dookoła mnie również.
Wierzyłem w coś, co nie istniało, a wątpliwości poddawałem najzwyklejsze fakty...
Jedynym odstępstwem od reguły był Luhan, który mimo, iż mnie ranił, to zawsze miał zagwarantowane przebaczenie.
Dostawał to, czego inni nie mogli oczekiwać, a sam niewiele więcej dawał.
- Eh... Lu, wierz mi, ci nauczyciele w końcu nas wykończą. Nie dość, że tyle zadają to jeszcze sprawdziany im w głowie. - Mówiłem rozleniwionym głosem do słuchawki telefonu, leżąc na rozścielonym łóżku, po dość męczącym dniu, bez żadnych chęci do życia.
- Hunnie rozumiem, ale weź pod uwagę to, że inni maja gorzej. – Luhan wycedził przez zęby nieco zirytowanym głosem.
- No tak... Ale tyle sprawdzianów w ciągu jednego tygodnia?! Przesada! Jeszcze pytają się, czepiają się o brak pracy domowej, a sami lepsi nie są! Sprawdzają egzaminy po kilka tygodni, każąc nam czekać. Jak jakieś psy! - Wykrzyknąłem nieco zbyt głośno, a z drugiej strony otrzymałem jedynie głuche milczenie. I poprzedzające bolesne słowa, prawie desperackie westchnienie, niczym cisza przed wielką burzą.
- Sehun przestać w końcu! Ja starałem się... Przez długi czas, ale.. - Wyszeptał chińczyk łamiącym się głosem.
- Luhan? O czym ty mówisz?
- Próbowałem, przyrzekam, ale nie jestem w stanie. Nie chce! To całe twoje narzekanie, brak siły na zmierzenie się z najbardziej błahymi problemami, doprowadza mnie do szału! - Wymieniał coraz bardziej zdenerwowany. - Nie mogę tego zrozumieć. I nigdy prawdopodobnie nie będę w stanie...
- Lu, co...
- Nie możemy się już więcej zobaczyć. Przepraszam.
Długi, przeciągły dźwięk przerwanego połączenia...
I właściwie wizja zakończenia naszej historii, która w rzeczywistości nigdy nie istniała. Zawsze były jedynie skrawki prawdy przykryte obłudą i kłamstwem stworzone przez osobę, której nie byłbym w stanie o nic podejrzewać.
Oraz niewiedza.
Tylko... Jak wielka?
xxxx
Nigdy nie przypuszczałbym, że w taki sposób skończy się moja znajomość z Luhanem...
Pozostały jedynie wspomnienia, których wolałbym nie mieć, bo za bardzo bolą i odbierają mi szansę na zapomnienie, którego tak bardzo pragnąłem, po raz kolejny.
Chociaż z drugiej strony... Wszystko sprowadzało się do tego, że tęskniłem za tym, który znowu mnie zostawił. Z tym, że teraz nie widziałem w tym niczego złego. A co najdziwniejsze, po pewnym czasie, nie chciałem nawet tego zmieniać.
Było mi dobrze, bo w końcu nauczyłem się żyć w zgodzie z bólem i samotnością, które wypełniły moją szarą i ponurą codzienność, aż do granic możliwości.
Odizolowałem się od wszystkich i wszystkiego, z czym miałem kontakt podczas znajomości z Luhanem, po to, by nieświadomie jeszcze bardziej się pogrążać. W tamtym momencie byłem pełen sprzeczności, stających się moim usposobieniem i wyznacznikiem charakteru, w który powoli zaczynałem wierzyć.
I nawet dziwnie telefony od Chińczyka stały się smutną prawdą, opisującą naszą relację...
- Halo? - Zapytałem, przykładając telefon do ucha i jednocześnie byłem przekonany, że i tak nie usłyszę głosu osoby, dla której numeru ustawiłem dzwonek kojarzący mi się z wszystkimi przyjemnymi momentami spędzonymi na wspólnych rozmowach i minutach wypełnionych naszą obecnością.
Od pewnego czasu często spędzałem długie godziny na wsłuchiwaniu się w ciężki oddech Lu i w takich chwilach byłem pewien tylko jednej rzeczy.
Luhan potrzebował tego tak samo jak i ja.
Jednak najgorsze było to, że żaden z nas nie był w stanie odezwać się do drugiego, a w mgnieniu oka to, co nas kiedyś łączyło stało się równie ciche, jak połączenia, które symbolizowały jedynie fakt, że nasze drogi kiedyś złączyły się na jeden, krótki moment.
A my z pełną premedytacją pozwalaliśmy, aby nasza relacja coraz bardziej blakła.
Jednak wkrótce nawet rozmowy były jeszcze rzadsze niż przedtem, aż w końcu Chińczyk o imieniu Luhan całkowicie zniknął z mojego życia. Tak jak tego pragnął.
I nawet mimo moich poszukiwań nie byłem w stanie go odnaleźć. Zatarł za sobą wszelkie możliwe ślady, lecz nie był w stanie zrobić jednego.
Pozbawić mnie nadziei i wiary w to, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy mimo, iż to właśnie przez nią zapomniałem czegoś, o czym wiedziałem od bardzo długiego czasu, tym samym doprowadzając do klęski jednego z nas.
Jak głupi musiałem być, żeby zapomnieć, że ‘my’ nigdy nie istnieliśmy?
xxxx
Jeden głęboki oddech.
Walka z samym sobą.
Chęć pozostania zapomnianym już na zawsze.
I widmo oddalającego się, nigdy niespełnionego pragnienia…
- Słucham.
- Sehun? – Zapytał nieco zniekształcony głos po drugiej stronie.
- Tak. Kto mówi? – Wykrztusiłem dla zachowania pozorów udając, że chociaż trochę mnie to obchodzi, w tej samej chwili uchylając szerokie okno.
- Yixing. Eee… Chłopak Jongina – usłyszałem, a moją twarz otulił zimny powiew wiatru, równocześnie wydający się być dużo bardziej interesującym od niechcianego rozmówcy.
- Ah.. Tak, pamiętam. – Rzeczywiście, kojarzyłem go z jednego spotkania, kiedy Kim uznał, że powinienem poznać chłopaka mojego przyjaciela. Cóż, ja nie widziałem takiej potrzeby.
– Po co dzwonisz? – Dodałem tonem chłodniejszym, niż powietrze witające mój pokój.
- Musimy się spotkać. – Oznajmił, czekając na moją odpowiedź, której nie dostał. – Chodzi o Luhana – sprostował po chwili.
- C… Co? Jak to Luhana? – Zapytałem mało inteligentnie, nieudolnie próbując brzmieć tak, jakby mnie to już dłużej nie interesowało.
- Dowiesz się wszystkiego, gdy się już zobaczymy. – Szczerze? Ani trochę mi się to nie podobało i prawdopodobnie byłoby lepiej, gdybym właśnie w tamtej chwili po prostu się rozłączył. – Za godzinę w parku w centrum. Pasuje?
- Tak – odrzekłem przymykając nieco okno, a po chwili osunąłem się po ścianie podpierając głowę rękoma opartymi na kolanach, a zimny wiatr otulił moje barki wywołując na nich gęsią skórkę.
Jadąc autobusem podziwiałem pośpiesznie mijane miejsca, które bardzo dobrze znałem i niegdyś byłem ich częstym bywalcem. Jednak tak szybko, jak postanowiłem poświęcić im chociaż chwilę, tak szybko znikały mi one z pola widzenia pozostając w tyle, zupełnie, jak niektórzy ludzie i zdarzenia wcześniej wydające się trwać w nieskończoność.
W rzeczywistości były one tylko krótkim momentem z tym, że posiadały jednocześnie tak dużą moc, iż mogły zmienić bieg mojego życia, co wykorzystywały z premedytacją, sprawiając, że rzecz, którą uważałam jako pewnik stawała się czymś, o co mogłem martwić się najbardziej. Czyniąc moje życie pozbawionym jakiegokolwiek sensu.
Chwilę później przesunąłem dłonią po zaparowanej szybie i ujrzałem w odbiciu zmęczoną twarz, nie taką, jaką zapamiętałem.
Wcześniej za każdym razem, gdy patrzyłem na siebie w lustro widziałem dość pewnego siebie chłopaka, który cieszył się z każdej chwili i wnosił do życia innych dużo radości i uśmiechu, który właśnie wtedy gościł na mojej twarzy bardzo często. Jednak teraz moja twarz była zmęczona, oczy podkrążone, a włosy ułożone w kompletnym chaosie. I nawet jeśli usilnie próbowałbym udawać, że wszystko było dobrze, każdy mógł zauważyć, iż wcale tak nie było. Lecz w pewnym stopniu, wmawianie sobie czegoś, co nigdy nie było prawdą pomagało mi, bo wtedy jakaś mała część mnie wierzyła, że może naprawdę kiedykolwiek istniała szansa, że wszystko może ulec zmianie na lepsze.
Dlatego też, gdy wysiadłem z autobusu miałem złudną nadzieję, że to, co Yixing chciał mi powiedzieć nie zniszczy ostatniego tchnienia pozytywnego myślenia, jakie w sobie odnalazłem, jednakże tak szybko jak zobaczyłem minę czekającego na mnie w parku Chińczyka, tak szybko straciłem wiarę na jakiekolwiek powodzenie w moim życiu.
Wolnym krokiem podszedłem do niższego ode mnie chłopaka, który powitał mnie słabym uśmiechem, a po chwili, zastępując wcześniejszą, minimalną oznakę radości ponurą miną, powiedział:
- Cześć Sehun. Cieszę się, że zdecydowałeś się ze mną spotkać - w jego oczach widać było spokój, jednak trzęsąca się ręka, która właśnie wskazywała na ławkę nieopodal niszczyła wrażenie domniemanej kontroli nad sytuacją. - Chodź, usiądźmy - powiedział, po czym ruszył we wskazanym przez siebie kierunku.
Przez moment w mojej głowie pojawiła się myśl, że może powinienem stamtąd jak najszybciej uciekać, ale z drugiej strony byłem ciekawy tego, co Zhang miał mi do przekazania.
I może to był mój błąd.
Koniec końców, po pewnym czasie usiadłem na ławce obok Chińczyka, ale nie odezwałem się ani jednym słowem. Czekałem aż ten w końcu coś z siebie wykrztusi. Nie miałem też zamiaru zadawać pytań. To on mnie tu zaprosił, więc prędzej czy później musiał zacząć mówić.
Wraz z upływem kolejnych kilku minut powoli zaczynałem tracić nadzieję, że nawiążemy jakakolwiek rozmowę. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu Yixing chwilę później odwrócił się, aby siedzieć do mnie przodem i powiedział:
- Zapewne zastanawiasz się, co mogę wiedzieć o Luhanie, prawda? - Zapytał domyślnie starszy, a ja nieświadomie skinąłem głową. - Otóż z Lu znamy się od czasów, kiedy oboje mieszkaliśmy jeszcze w Chinach. Zawsze spędzaliśmy razem dużo czasu, można powiedzieć, że byliśmy praktycznie nierozłączni - oznajmił, a na jego twarzy zauważyłem pojawiający się uśmiech. Wydawał się być szczery. - Wiesz jak to jest. Przyjaciele z dzieciństwa kochający się jak bracia
Jednak, kiedy oboje skończyliśmy licea, każdy obrał inna drogę. Luhan postanowił wyjechać, a ja cóż... Zostałem z nadzieją, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy. Pamiętam tylko, jak bardzo smutny był, gdy żegnał się ze mną przed lotem. Nie powiedział, gdzie jedzie. Oznajmił tylko, że tak będzie lepiej, a ja uważam, że sam do końca nie wiedział. Chciał uciec z miejsca, w którym żył dotychczas dlatego szukał jakiegokolwiek wyjścia.
Nie wiem, jak trafił do Korei, jednakże kiedy sam postanowiłem tu przyjechać nie miałem pojęcia, że wraz z miłością odnajdę starego przyjaciela. - Stwierdził i na chwilę przestał mówić, by wziąć głęboki wdech, a chwilę później kontynuował: - Z początku zastanawiałem się, czy próbować skontaktować się z nim w jakiś sposób. W sumie podjęcie decyzji zajęło mi prawie tydzień, ale doszedłem do wniosku, że skoro kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi to rozmowa po tylu latach nie będzie trudna.
I ku mojemu szczęściu nie myliłem się. Oczywiście, w naszych życiach zmieniło się wiele, jednak nadal byliśmy w stanie się dogadać. Niestety, Luhan nie powiedział mi jednej rzeczy, o której dowiedziałem się zdecydowanie za późno. Dlatego też ty tutaj jesteś, bo jak zdążyłem się domyśleć, nie wiesz, gdzie jest teraz Luhan, prawda?
- Nie, nie wiem - odparłem z lekką chrypką, ponieważ przez dłuższy czas nic nie mówiłem, a co najdziwniejsze, nie przeszkadzało mi to, bo okazało się, że Yixinga bardzo dobrze się słuchało. Kiedy mówił, wzbudzał w człowieku samoistny odruch nakazujący, by zwrócić całą swoją uwagę właśnie na niego. Poza tym, wydawał mi się pogodną i ciepłą osobą, z którą zapewne wiele ludzi lubiło spędzać czas. Nie dziwiłem się więc, że Luhan też do nich należał. Jednak smuciło mnie to, iż prawdopodobnie ja nigdy nie będę mógł powiedzieć, że dla Lu byłem równie ważny, co Zhang.
- Sehunah, powiem ci, ale obiecaj, że od tej chwili będziesz patrzył z przymrużeniem oczu na wszystko, co dzieje się dookoła Lu, dobrze? O-on nigdy nie chciał cię skrzywdzić, wiedz o tym. - Oznajmił Chińczyk, a z jego twarzy zniknął wcześniej widoczny uśmiech. Teraz zastąpiło go posępienie i niepewność widoczna w ciemnych oczach chłopaka.
- Ja... - przerwałem na chwilę. Nie wiedziałem, co powiedzieć, a w głowie tworzyło mi się milion pytań, które nigdy nie wyszły na światło dzienne. Jednak wraz z upływem minuty, wziąłem głęboki wdech i ledwo słyszalnie wykrztusiłem: - Dobrze, postaram się.
- Lu-Luhan jest w szpitalu.
- Co?! - Wykrzyknąłem i szybko uniosłem się z ławki, lecz zaraz z powrotem na niej usiadłem, bo poczułem, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Yixing widząc to szybko przysunął się w moją stronę i gładząc moje plecy zapytał:
- Sehunah, wszystko w porządku?
- Jak... Jak wszystko może być w porządku, kiedy Luhan jest w szpitalu?! Nawet mi o tym nie powiedział! I pewnie nic by się nie zmieniło, gdybyś ty nie przyszedł, prawda?
- Sehun uspokój się. Luhan nie chciał cię martwić, ale proszę, musisz do niego pojechać. Nie zostało wam dużo czasu - powiedział i wstał, aby klęknąć przede mną. - Wszystko, co robił, ignorowanie ciebie, unikanie spotkań i nie oddzwanianie było tylko po to, byś się nie martwił bardziej niż to konieczne. Nie chciał, żebyś widział go w stanie, w którym on sam nie potrafił już na siebie spojrzeć. Proszę cię, jedź do niego i wysłuchaj, co ma do powiedzenia. - Oznajmił, a ja szybko poderwałem się z ławki i rękoma przeczesałem włosy w geście zirytowania.
- Yh..! Jak on mógł mi niczego nie powiedzieć?! Ja... Nie rozumiem tego, przecież, gdyby mi powiedział, jemu byłoby łatwiej, a ja jakoś poradziłbym sobie. Mógłbym mu pomoc, wesprzeć...
- Wiedziałem, że tak powiesz. - Podszedł bliżej, łapiąc mnie za ramiona i kierując swój poważny wzrok prosto w moje oczy. - Nie. Nie byłoby mu prościej. Każdego dnia, kiedy odwiedzałbyś go w szpitalu widziałby twoje cierpienie. Mimo, iż starałbyś się ukrywać je za wszelką cenę. Sehun, bólu w twoich oczach nie da się zamaskować. Za bardzo go kochasz, żeby móc przed nim udawać.
- Ale...
- Jedź już do niego, dobrze? - Powiedział, a ja ponownie skinąłem głową.
Stojąc przed wielkim szpitalem doszedłem do wniosku, że Yixing być może miał rację. Być może Luhan rzeczywiście nie powiedział mi nic tylko dlatego, że nie chciał mnie ranić, jednak nadal, gdzieś z tyłu głowy, pojawiała się myśl, że mogło być też tak, że nie poinformował mnie o niczym, bo po prostu nie chciał juz więcej na mnie patrzeć. Nie chciał o mnie słyszeć, a nawet myśleć.
Ale tak bardzo, jak go kochałem, tak bardzo chciałem zobaczyć jego twarz choć raz jeszcze. Nawet, jeśli miał być to ostatni raz. Dlatego w końcu ruszyłem holem głównym, a po zapytaniu recepcjonistki gdzie jest Luhan, udałem się do wspomnianego wcześniej pokoju.
Będąc kilka centymetrów przed drzwiami zawahałem się i zatrzymałem rękę w połowie drogi do małej klamki. Dopiero, gdy upłynęło kilka dłużących się sekund, nacisnąłem na nią i otworzyłem drzwi.
Moim oczom ukazał się niewielki pokój pomalowany białą, nieco brudną już farbą. W pomieszczeniu stały trzy łóżka, lecz tylko jedno z nich było zajęte. Domyślając się, że to właśnie na nim leżał Luhan podszedłem bliżej. Czułem, jak moje serce mocno biło w klatce piersiowej, zupełnie tak, jakby chciało wydostać się na zewnątrz.
Stojąc już dostatecznie blisko ujrzałem wychudzoną, bladą twarz Chińczyka, miał zamknięte oczy, więc prawdopodobnie spał, jednak mimo to, wyglądał tak, jakby nie odpoczywał przez bardzo długi czas, co dodatkowo podkreślały ciemne sińce. Nie wiedząc, czy mogę podejść bliżej, zatrzymałem się niedaleko i zacząłem śledzić wzrokiem jego sylwetkę malującą się pod białą kołdrą.
- Usiądź bliżej. - Słysząc to podskoczyłem nieco i szybko spojrzałem na twarz Luhana. Właśnie powoli otwierał swoje przeszklone oczy.
- M-Myślałem, że spałeś.
- Nie, Hunah - powiedział, a ja poczułem motyle w brzuchu. Uwielbiałem, gdy tak do mnie mówił. - Odpoczywałem tylko. Od dłuższego czasu nie mogę już zasnąć. Podają mi jakieś tabletki, ale to i tak nic nie daje. - stwierdził, a widząc, że nadal nie usiadłem bliżej, przesunął się nieco robiąc mi miejsce na łóżku. - Chodź - oznajmił i poklepał miejsce obok siebie.
Chwilę patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, a następnie usiadłem obok niego na łóżku.
Wcześniej chciałem go zapytać o tak wiele rzeczy... Jednak teraz nie mogłem wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Dlatego patrzyłem jedynie na jego piękną twarz mimo, iż była zmęczona i poniekąd nieco się cieszyłem, bo mogłem znowu być blisko niego. Ale jedna mała myśl przypominająca mi, w jakim miejscu się znajdujemy przekreśliła wszystko.
- Sehun, nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze - powiedział, a ja mogłem poczuć, jak chuda dłoń wędruje po moich plecach uspokajająco je głaszcząc. Jednakże ja wcale nie byłem spokojny.
- Luhan! - Wykrzyknąłem i stanąłem naprzeciwko starszego, którego oczy wyrażały szok. Pierwszy raz podniosłem głos w jego obecności. - Nie pocieszaj mnie, kiedy to ty leżysz w szpitalu. Widziałeś w ogóle siebie? Wyglądasz strasznie! - Powiedziałem, a po chwili ugryzłem się w język widząc, jak do oczu Lu napływają łzy.
- Przepraszam - wyszeptał słabym głosem. - Nie chciałem zachorować. I przepraszam też, że cię raniłem.
- Lu...
- Nie. Daj mi dokończyć - stwierdził, a ja słyszałem jak jego głos powoli staje się coraz bardziej drżący i cichy. Bałem się. Jak nigdy wcześniej. - Nie chciałem, aby tak to wszystko wyglądało, ale kiedy dowiedziałem się, że jestem chory...
- Na co? - Zapytałem, tracąc nad sobą kontrolę.
- L-Lekarze nie wiedzą - oznajmił i zagryzł wargę. Kłamał. - Nadal robią jakieś badania, ale nic nie mówią. - Uniósł wzrok na moją twarz, patrząc mi prosto w oczy i wyciągnął do mnie dłoń. Natychmiast ją ująłem i ponownie usiadłem obok starszego. - Sehun, ja naprawdę nie chciałem cię krzywdzić, ale nie mogłem też dawać ci żadnej nadziei wiedząc, że nasz związek nie będzie trwał długo, a ty tylko bardziej na tym ucierpisz.
- O-Od kiedy wiesz? - Zapytałem czując, jak łzy powoli rozmywały mi obraz.
- Dowiedziałem się dzień przed tym, kiedy mnie pocałowałeś. Wtedy na moment się zapomniałem, ale... Nie żałuję, Sehunah - powiedział gładząc wierzch mojej dłoni. - Ja... Chciałem być z tobą. Nadal chcę, dlatego jest mi jeszcze bardziej przykro, że to przeze mnie nigdy nie będziemy parą. - W tamtej chwili wszystkie łzy, które przez tak długi czas ukrywałem znalazły drogę ucieczki i płynąc po moich policzkach kapały na nasze splecione dłonie.
- Sehun nie płacz - powiedział, jednak słychać było, jak jego głos drżał coraz bardziej. - Muszę ci coś dać. Otwórz pierwszą szufladę i wyjmij dyktafon. - Oznajmił, a ja zrobiłem to, co kazał nadal nie puszczając jego dłoni.
W szufladzie rzeczywiście leżał mały, czarny dyktafon, a na nim naklejona była karteczka z napisem "dla Sehuna".
- Odsłuchaj tego, kiedy... - Przerwał nie mogąc wypowiedzieć slow, których oboje nie chcieliśmy słyszeć. - Kiedy mnie już nie będzie.
- Lu... Nie mów tak. Proszę cię... - Wyszeptałem mocniej ściskając rękę, która powoli słabła.
- Sehunah... Przepraszam, że pozwoliłem zakochać ci się we mnie. - Powiedział przymykając oczy. - K-Kocham cię - dodał, a z aparatury wydobył się przeciągły dźwięk raniący moje serce.
- Lu! Luhan! Nie żartuj sobie! - Krzyczałem szarpiąc chude ciało Chińczyka, ale on już mnie nie słuchał. - Luhan! Obudź się!
W pewnej chwili poczułem, jak czyjaś silna dłoń odepchnęła mnie do tyłu, a przede mną przebiegli lekarze, którzy zaczęli reanimować Luhana.
A ja, siedząc na podłodze po raz kolejny nie mogłem pomóc najbliższej mi osobie, bo wszelkie siły, jakie posiadałem odeszły wraz z zamknięciem jej oczu.
Dlaczego wcześniej nie mogłem niczego zauważyć?
xxxx
Od tamtego wydarzenia minął prawie rok, jednak nadal odbijało się ono echem w mojej głowie i prawdopodobnie tak pozostanie już do końca.
Jednakże była pewna rzecz, która wniosła do mojego życia najwięcej zmian.
Otóż, teraz spotykałem się z Luhanem regularnie. Zazwyczaj codziennie po szkole szedłem do niego, aby porozmawiać, opowiedzieć jak minął mi dzień, a on słuchał jak nigdy dotąd. Co prawda, zdarzało się, że czasami nie byłem w stanie go odwiedzić, lecz zawsze nadrabiałem to następnego dnia, przez co nasze spotkanie było dłuższe.
Dzisiaj też tak było.
Kończąc lekcje, szybko wyszedłem ze szkoły i skierowałem się w bardzo dobrze znanym mi kierunku.
Idąc rozmyślałem, o czym mogłem opowiedzieć Luhanowi, jednak zawsze dotyczyło to tego samego.
- Z Yixingiem wszystko jest dobrze. Nadal lubi wygłupiać się z Chanyeolem przy okazji grając na nerwach Jonginowi, który aż za bardzo się o niego martwi. W sumie to nie jest tak, że Zhang jest z porcelany czy coś, prawda? Powinien dać mu trochę luzu. – Powiedziałem zrzucając kurz z marmurowej płyty i delikatnie przecierając czarne litery tworzące imię osoby, która niegdyś zawładnęła moim sercem. – Ale czasami jest naprawdę zabawnie. Tylko wiesz Lu… Ja nie mam do ciebie żalu. Po prostu tęsknię. Cholernie mocno.
W tamtej chwili poczułem, jak ciepły wiatr otulił moją twarz zmywając łzy znaczące moje policzki, jakby ktoś chciał dodać mi otuchy.
Prawdę powiedziawszy nigdy nie odsłuchałem nagrania.
Przecież sam powiedział, że mam je włączyć, kiedy jego już nie będzie, a co mogłem zrobić z tym, że nadal czułem jego obecność? Każdego dnia, kiedy tylko wstałem z łóżka miałem wrażenie, iż ktoś na mnie patrzy i chroni mnie, ale to nie tak, że się bałem. Byłem raczej wdzięczny Luhanowi za to, że jednak mnie nie zostawił. I mimo, iż nie byliśmy razem, ani nie widzieliśmy siebie, to wiedziałem, iż gdzieś tam jest.
Gdy upłynęło już kilka minut stanąłem naprzeciw marmurowego nagrobku i położyłem na nim srebrny wisiorek z zawieszonym na nim znakiem zapytania. Już kiedyś chciałem go podarować Chińczykowi, bo uważałem, że idealnie do starszego pasował, ponieważ był on moim jedynym pytaniem, na które nigdy nie pragnąłem uzyskać odpowiedzi.
I może właśnie ten krótki powiew wiatru niosący za sobą słodki zapach Luhana był odpowiedzią na wszystkie moje słowa, albo po prostu potwierdzeniem naszej wiecznej miłości w obu światach, gdzie pytania niemające odpowiedzi przestaną istnieć.
Z wyjątkiem tego jednego.
Lu Hana.
xxxx
A/N: To opowiadanie dedykuję Soomi, z którą w kwietniu przegrałam zakład, a moją 'karą' miało być napisanie właśnie HunHana. Także oto jest. xdW sumie podczas pisania miałam wiele komplikacji zaczynając od tego, że fabułę, którą ostatecznie zaakceptowałam, wymyśliłam pod koniec czerwca. A kończąc na tym, że było wiele fragmentów, które na zmianę wyrzucałam, później znowu je wklejałam, a koniec końców i tak były zmienione. Przy okazji dołączył się jeszcze leń, który skutecznie przeciągał sam proces pisania.No ale ostatecznie coś powstało i mam nadzieję, że to coś spodoba wam się choćby w małym stopniu ^^Tak więc nie pozostaje mi nic innego niż czekać na Wasze komentarze i no cóż... do napisania xd
§ XOXO ~ Sejin §