piątek, 27 marca 2015

Bleeding sun


LuBaek | HunHan | angst | romans | supernatural | oneshot


Byliśmy swoim perfekcyjnym, a zarazem jedynym uzupełnieniem. Synchronią wcześniej niezachwianą przez nikogo.
Jednością chcącą przetrwać wieczność.
Gdy ja ulegałem zafascynowaniu nad jego pełnymi, różowymi ustami, on z uwielbieniem wplątywał palce w moje brązowe włosy. Gdy Luhan obdarzał moją szyję mokrymi pocałunkami ja wzdychałem wprost do jego ucha, ukazując, jak bardzo aprobuję jego czyny.
Kiedy on wyznawał mi swoje uczucia, ja za każdym razem odpowiadałem.
Tworzyliśmy całość i chyba właśnie to zabijało nas od środka, bo zawsze, gdzieś pomiędzy radością ze swojej obecności, a śmiechem wypełniającym nasze cztery ściany, była wizja bliskiego odejścia.
Nieuchronnego zakończenia czegoś pięknego.
Bolesnego zniszczenia nierozerwalnej więzi, która w naszych marzeniach miała pozostać na zawsze.
I kiedy w końcu nadszedł ten dzień, chciałem, aby Lu zapamiętał mnie, jako osobę, dla której był on całym światem. Ja... wtedy dałem jemu więcej niż kiedykolwiek, bo wiedziałem, że jutro nie będzie już nic. Tylko krwawiące słońce.
Całowałem go z jeszcze większą pasją niż wcześniej, nieustannie powtarzałem jak piękny jest, aż w końcu oznajmił, że mam przestać, a widząc rumieńce na jego policzkach pomyślałem, że jest słodki.
To właśnie tamtej nocy po raz pierwszy i ostatni pokazałem Luhanowi moją miłość. W słowach, gestach i czynach, a on nie spodziewał się niczego.
Rankiem spojrzałem na niego po raz ostatni i odgarniając mokrą grzywkę z bladego czoła, powiedziałem:

- Żegnaj Lulu. Pamiętaj o mnie, proszę.

Odpowiedział cichym mruknięciem.
Był uroczy.
Ja odszedłem.
A słońce wschodziło.


Jakiś czas temu posiadałem imię i nazwisko.
Mówili na mnie Byun Baekhyun, jednak ich już tutaj nie ma.
Na ma nic.
Jestem sam, jednak widzę ludzi dookoła mnie. Słyszę wszystko, co mówią, dotykam tego, co oni. Mimo to nie istnieję. Egzystuję w równoległym świecie, a moim ostatnim marzeniem jest ponowne ujrzenie Luhana. Szczęśliwym z kimś innym.
Za dnia podróżuję wyznaczając nowe szlaki mogące doprowadzić mnie do mojego celu. Po zmierzchu natomiast patrzę w gwiazdy licząc, że chociaż jedna z nich ośmieli się do mnie odezwać nawet jeśli nie może nic zrobić, zupełnie jak ja.
Można powiedzieć, że jestem bytem porzuconym podczas drogi do nieba. Że znajduję się w izolatce, do której trafiają dusze po śmierci, nie będąc wystarczająco dobrymi. Uznano, że zasługuję jedynie na zapomnienie.
Prawdę powiedziawszy momentu mojej śmierci nie pamiętam. Wiem, że zostawiłem Luhana, wyszedłem, a po jakimś czasie nastąpiła ciemność i pojawiłem się tutaj. Pośrodku niczego. Być może cierpiałem, cieszyłem się, bądź po prostu zasnąłem. Nie wiem. Jednak zdaję sobie jedynie sprawę, że spodziewałem się tego.
Luhan też. Dlatego teraz chcę zobaczyć, iż naprawdę ruszył naprzód.
Muszę.
Jednak jest noc, a w nocy gwiazdy są jedynymi rzeczami, które widzę. Pokazują mi różne historie, ale milczą, a ja wtedy czuję się chyba bardziej samotnie niż wcześniej. Pogrążam się w tęsknocie.
Gdy tylko słońce wstaje - ja wyruszam. Jest ono moim zegarem, w którym istnieją trzy pory. Wschód, jako początek; południe, jako czas, w którym zawsze odkrywam, że nie ma dla mnie nadziei oraz zachód - krwawy koniec dnia, kiedy nadal jestem, ale nie żyję.


Mija rok.
Mija dwanaście miesięcy, a ja nadal nie istnieję.
Mija trzysta sześćdziesiąt pięć dni - w końcu widzę znajome mi budynki i uśmiecham się po raz pierwszy, ale mimo to nie czuję nic.
Szybko podążam ulicami, które przemierzyłem już nieraz. Odpycham od siebie ludzi, a oni i tak tego nie czują. Krzyczę, a głos nie opuszcza nawet mojego gardła.
W końcu widzę go. Zadowolonego przy boku blondwłosego chłopaka, którego sam niegdyś znałem. Podchodzę próbując złapać Luhana za rękę, jednak nie mogę nią ruszyć. Stoję naprzeciw niego, widzę, słyszę, ale już dłużej nie czuję. Jest na wyciągnięcie ręki, lecz ja jej nie dosięgnę, bo robi to za mnie towarzysz Lu.
Ja istnieję, ale mnie nie ma.
On jest i żyje. To daje mu przewagę.
Podążam za nimi i wsłuchuję się w perlisty śmiech Chińczyka. Śledzę wzrokiem każdy jego ruch i podziwiam kogoś, z kim niegdyś byłem i w tym momencie nie żałuję niczego, bo wiem, że przez chwilę byłem dla Luhana dokładnie tym, czego pragnął, a on czynił mnie lepszym człowiekiem.
Siadam obok nich w kinie, kawiarni i w parku. Nocą odwiedzam gwiazdy świecące nad domem bruneta, a rankiem patrzę jak się budzi, powoli uświadamiając sobie, że mój prawdziwy koniec nadchodzi. Po wielu kolejnych próbach przestaję marzyć o możliwości poczucia jak delikatna jest skóra chłopaka, jak puszyste są jego włosy, a usta miękkie.
W końcu szóstego maja wychodzę z Luhanem po raz ostatni. Czuję, że czas kiedy muszę odejść jest coraz bliżej, dlatego każdy kolejny krok stawiam z jeszcze większym wahaniem niż ten poprzedni. Wkrótce na twarzy Chińczyka pojawia się uśmiech, a ja wiem czym jest spowodowany.
Chłopak biegnie w stronę młodszego po chwili przytulając się do niego.
Ponownie jest słodki, a ja znowu tylko patrzę.
Po krótkim momencie złączają swoje palce i idą w nieznaną mi stronę rozmawiając, a ja jestem tuż za nimi, bo chcę mieć pewność, że Lu jest szczęśliwy.
Moim oczom ukazuje się park, w którym już kiedyś byli. Podchodzę nieco bliżej spodziewając się zdania, które zaraz usłyszę. Ręce młodszego chłopaka drżą, kiedy wypowiada słowa, których ja nie słyszę, jednak wyłapuję spośród nich te oznaczające zakończenie mojej podróży.

- Kocham cię Lulu - szepce dotykając lekko zaróżowionego policzka Chińczyka.

- Ja... c-ciebie też, Sehunnie.

Wraz z zetknięciem jego ust z tymi Oh Sehuna na moich pojawia się szczery uśmiech i w końcu mogę odejść.
Słońce krwawi.

xxxx

A/N: Także no..  udostępniam Wam takie coś. xdd
W sumie nie wiem do końca, co napisać. Mogę jedynie powiedzieć, że opowiadanie powstało pod wpływem chwili oraz, że wraz z Soomi baaardzo cieszymy się z coraz większego grona obserwatorów ♥
No i co mi pozostało?
Zachęcam Was do komentowania, wyrażania szczerych opinii oraz odwiedzania zakładki oneshoty, do której dodałyśmy kilka planowanych ff ^^

§ XOXO ~ Sejin §